Wspomnienia Czesława Grądzkiego

Do obozu Auschwitz przybyłem wraz z grupą tysiąca dwustu więźniów 8. września 1943 r. jako Häftling nr 149009. Po opuszczeniu wagonów na bocznej stacji odległej około 2 km od obozu,przy wściekłych okrzykach esesmanów, biciu i ujadaniu psów, doszliśmy do KL Auschwitz oświetlo­nego i ogrodzonego płotem z kolczastego drutu pod wy­sokim napięciem. Ukazała się nam brama wejściowa z na­pisem u góry „Arbeit wacht Frei".

Po prawej stronie, poza bramą stał słup z poprzeczką, na której były umie­szczone wycięte z drewna figury przedstawiające postaci robotnika, chłopa, inteligenta i księdza, a za nimi figura, esesmana z batem w ręku i napisem: „Ten bat nadaje się na wszystkie tyłki i nauczy was wzorowej pracy". Mimo woli zwracałem uwagę na wszystko co się wokół mnie działo. Wprowadzono nas między bloki. Usta­wiono dwójkami, po czym padła komenda: „rozbierać się do naga". Po rozebraniu się, ustawiono nas w trójki i bie­giem wpędzono do łaźni, która znajdowała się w jednym z bloków. Puszczono w ruch prysznice z ciepłą wodą. Po raz pierwszy ujrzałem więźniów obozowych obsługu­jących nas w łaźni. Ubrani byli jednakowo. Nosili marynar­ki - bluzy w pasy niebieskie i białe, tak zwane pasiaki, z ostrego materiału, jak mówiono, z konopi. Takie same spodnie oraz czapki. Na lewej stronie marynarki były pas­ki, na których widniały numery. Pod spodem naszyte mieli trójkąty, jedni czerwone, inni zielone, żółte, czarne, fioletowe. Co te kolory oznaczały nie miałem pojęcia. Później dowiedziałem się, że kolor czerwony oznaczał więźnia politycznego, zielony - kryminalistę, żółtym o­znaczani byli Żydzi, czarnym - sabotażyści, fioletowym - Niemcy - baptyści. Tak samo na spodniach, z prawej strony wszyte były numery i trójkąty. Poza tym, Żydzi mieli wszyte pięciokątne gwiazdy z żółtej tkaniny.

Więźniowie pełniący służbę w łaźni stali po bokach wokół pryszniców. Kąpiel trwała może z dziesięć minut. Myłem się rozgrzany ciepłą wodą, gdy niespodziewanie trysnęła zimna. Byłem w środku myjących się, ale ci na brzegach pod wpływem zimnej wody wyskoczyli poza prysznice. Na to tylko czekali obsługujący nas więźniowie, złapali z pięciu czy sześciu nagich, doprowadzili do beto­nowych basenów z zimną wodą i wrzucili ich tam. Ci za­nurzywszy się, chcieli pośpiesznie wydostać się. Zepchnięto ich z powrotem. Dopiero po kilkakrotnym powtórzeniu tego zabiegu oprawcy, śmiejąc się do rozpuku, pozwolili im wyjść. (Wiem o wypadkach, że słabi więźniowie nie wytrzymali tej operacji i wydobywano już trupy.) Wszy­stko to toczyło się przy strzegących nas esesmanach, któ­rych sceny te bardzo cieszyły.

Wydano nam pantofle. Padła komenda wyjścia z bloku. Ustawiono nas nago w trójki i zaprowadzono pod inny blok, nie pamiętam jego numeru; tam ustawiono nas dwójkami. Staliśmy tak około godziny, zanim otrzyma­liśmy kalesony, a jeszcze po pół godziny - koszule. Na­stępnie odliczono nas i wprowadzono do właściwego bloku, rozmieszczając w salach po 150 więźniów.

Po wejściu do sali spisywano imiona i nazwiska, datę urodzenia, miejsce zamieszkania, stan cywilny, pochodzenie, narodowość. Następnie przydzielono nas po dwóch na jedną pryczę. Łóżka były trzypiętrowe, z siennikami wypchanymi wiórami z drewna i takimi samymi poduszkami. Dano nam po jednym, zniszczonym kocu, kazano natychmiast kłaść się spać i zgaszono światła. Zarządzono bezwzględną ciszę. Mimo chłodu wszystkie okna były otwarte tak w dzień, jak i w nocy, również w zimie.

Cała władza w sali zwanej sztubą należała do sztubowego, którym był z reguły Niemiec uznany za przeciwnika Hit­lera, jeszcze przed jego dojściem do władzy. Niektórzy siedzieli w obozie od 1933 roku. Większość z nich straciła już resztki uczuć ludzkich i jedynym ich dążeniem było utrzymanie się przy życiu, choćby kosztem śmierci pod­ległych im więźniów.