Kim jesteśmy?

Jesteśmy zespołem, dla którego tworzenie stron internetowych jest pasją. Przez lata pogłębialiśmy swoją wiedzę i zdobywaliśmy niezbędne doświadczenie. Teraz nadszedł czas, aby wystartować! Tworzymy ambitny zespół, otwarty na współpracę i nowe pomysły. Rozumiemy, że strona internetowa jest nie tylko wizytówką firmy, ale też narzędziem marketingu oraz funkcjonującą maszyną, dlatego wybierając nas otrzymasz kompleksową usługę oraz opiekę dotyczącą strony internetowej.

Dla Ciebie i Twojej firmy:
- zaprojektujemy i wykonamy stronę internetową na miarę Twoich potrzeb,
- udostępnimy i skonfigurujemy serwer pocztowy wraz z zsynchronizowanym formularzem kontaktowym,
- udzielimy wsparcia technicznego, opiekę gwarancyjną i zapewnimy aktualizację treści zamieszczanych na stronie w trakcie współpracy,
- zredagujemy i dostosujemy teksty umieszczane na stronie internetowej pod kątem pozycjonowania i sprawimy, że Twoja strona będzie osiągała częstsze wyniki w wyszukiwarce,
- dostosujemy stronę pod względem responsywności, dzięki czemu będzie wyświetlała się i funkcjonowała perfekcyjnie zarówno na komputerach, jak i urządzeniach mobilnych takich jak tablet i telefon.

Nadszedł wrzesień a z nim nowy rok szkolny. Ojciec zaprowadził mnie do szkoły powszechnej, do której zostałem przyjęty i rozpocząłem naukę. Miałem wówczas 10 lat. W tym czasie warunki życia były jeszcze ciężkie. Zarobki były małe, odczuwało się brak żywności, odzieży, obuwia. Jako jedno z biedniejszych dzieci w szkole otrzymałem ubranie przysłane przez Polski Czerwony Krzyż, pochodzące z darowizny od Polaków z zagranicy. Było to ubranie bardzo sztywne, o którym mówili, że jest zrobione z konopi i części papieru. Ale już nie miało dziur jak dawniejsze. Dostałem również kamaszki z podeszwą drewnianą, które mi się bardzo przydały; chodziłem w nich przez całą zimę.

Ojciec pracując w fabryce zapoznał się z robotnikami i za ich namową wstąpił do Polskiej Partii Socjalistycznej. Poznał wówczas życie robotników, ich warunki bytowe, środowisko społeczne, warunki kulturaino - oświatowe i ich walkę polityczną. W fabryce brał czynny udział w pracach w Związku Zawodowym Robotników i Robotnic Przemysłu Włókienniczego, organizacji kierowanej przez Polską Partię Socjalistyczną. Uczestniczył w każdej zorganizowanej akcji robotników w obronie swoich interesów przeciwko kapitalistom. W uznaniu za tę działalność robotnicy wybrali go delegatem fabrycznym, aby w obronie ich praw występował przed właścicielem fabryki. Ściągnął tym na siebie niezadowolenie fabrykanta, który wypowiedział mu pracę. Robotnicy stanęli w obronie ojca i podjęli uchwałę, że nie dopuszczą do zwolnienia go, a w razie potrzeby rozpoczną strajk. Zdecydowana postawa robotników odniosła skutek i decyzja zwolnienia ojca została cofnięta.
W całym kraju uroczyście obchodzono dzień l Maja. W Pabianicach odbyła się wówczas wielka manifestacja robotników. Ojciec zabronił mi w tym dniu pójść do szkoły. Przypiął mi czerwoną kokardkę do marynarki i powiedział: "Dziś pójdziesz ze mną na obchód l Maja - święto robotników zorganizowane przez PPS". Poszedłem z nim. Przed lokalem PPS przy ulicy Zamkowej zgromadziły się tłumy robotników i robotnic, następnie uformował się długi pochód i ruszył na plac zbiórki, gdzie miały nastąpić przemówienia. Na wietrze łopotały czerwone sztandary i transparenty z hasłami żądań walczących robotników. Ojciec, znany już w Pabianicach działacz robotniczy, szedł na czele pochodu. Robotnicy śpiewali pieśń "Czerwony sztandar". Pochód szedł główną ulicą miasta majestatycznie i powoli. Biła od niego siła walki i wola oporu przeciwko krzywdzie robotników, przeciwko wyzyskowi ich siły i pracy. Pochód zbliżał się w kierunku magistratu, gdzie miały nastąpić przemówienia przywódców robotniczych PPS. W tym momencie z bocznych ulic wyjechali policjanci na koniach z wyciągniętymi szablami i napadli na manifestujących robotników. Tłum stanął w bezruchu, ale po chwili zafalował, zerwała się potężna pieśń "Krew naszą długo leją kaci" i tłum znowu ruszył naprzód. Policja natarła na boki pochodu i jadąc truchtem pałaszowała szablami manifestujących. Ojciec znikł mi w tłumie, który pod naciskiem policji rozstąpił się. Niejeden z uczestników pochodu padł na bruku ugodzony szablą, ale jeżeli mógł podnieść się - szybko uciekał; z pochodu obrzucono policję kamieniami. Słychać było krzyki i przekleństwa bitych robotników.

Po chwili bezsilnej walki z policją robotnicy rozproszyli się, ukryli w budynkach i bocznych ulicach. Wraz z innymi wpadłem i ja do bramy zapchanej ludźmi, którzy w tłoku zaczynali mnie dusić. Ujrzałem jak młoda kobieta stanęła naprzeciw policjanta siedzącego na koniu, który z wyciągniętą szablą nacierał i płazował stłoczonych w bramie ludzi. Z nastawioną piersią i rozłożonymi rękoma powiedziała: "Watażko, bij we mnie, ale nie puszczę ani kroku dalej ciebie". Watażka zamierzył się szablą, ale jej nie opuścił na bezbronną kobietę, ściągnął konia lejcami i odjechał. Coś się w nim obudziło i odezwało, serce matki, czy sumienie, tego nie wiem. Odwaga kobiety zasłaniającej bezbronnych obezwładniła policjanta - sługusa reżimu. Po jego odjeździe ludzie stłoczeni w bramie zaczęli się powoli rozchodzić, rozluźniło się i wydostałem się z tłoku. Manifestacja rozproszona przez policję nie doszła do końca.

Na drugi dzień poszedłem do szkoły. Nauczyciel zapytał, dlaczego nie byłem w szkole w dniu wczorajszym. Odpowiedziałem, że ojciec zabrał mnie na manifestację, w której brałem udział. Zdziwił się i nic nie powiedział. Jak się później okazało, on również należał o PPS i znał ojca. Był nim nauczyciel J. Śliski.
Na długo utkwiła mi w pamięci ta manifestacja i jej pogrom przez rozwydrzonych konnych policjantów, mocno podpitych, by mieli większą odwagę atakować spokojnie maszerujących ludzi.